Przygotowania do tego kilkudniowego wyjazdu nie trwały długo. Ja zająłem się planowaniem trasy i miejsc wartych odwiedzenia, natomiast znalezienie noclegów spadło na moją towarzyszkę. Udało jej się załatwić 2 noclegi w Rotterdamie, o kolejne mieliśmy martwić się już na miejscu. Jedyne co nam pozostało to spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Zamierzaliśmy wyruszyć wcześnie z rana jednak ostatecznie trochę nam się przedłużyło i pierwszego stopa zaczynamy łapać przed 13. Cztery stopy i osiem godzin-tyle zajęło nam żeby dostać się do Olszyny-granicy Z Niemcami. Kto by przypuszczał, że drugie tyle przyjdzie nam na niej spędzić. Całe szczęście była otwarta restauracja i sklep zatem mieliśmy gdzie się schronić przed minusową temperaturą.
Opłacało się czekać tyle godzin, ponieważ nad ranem udało nam się załatwić transport aż za Dortmund czyli praktycznie pod granicę z Holandią. Na dodatek okazało się że z jednej firmy jadą tam 2 tiry, więc w jednym mogłem jechać ja, w drugim koleżanka. Było zatem dużo miejsca do odpoczynku i chwili snu. Za wspomniany wcześniej Dortmund docieramy o 13 by już po 14 być na kolejnej granicy tym razem niemiecko-holenderskiej.
Niestety kolejny raz granica nie jest dla nas łaskawa. W Venlo spędzamy ponad 2godziny i już wiemy że przed zapadnięciem zmroku do celu nie dojedziemy. Na obrzeża Rotterdamu podrzuca nas rodak który jechał do największego portu w Europie. Pozostaje nam jeszcze przeskoczyć bramki prowadzące do metra, by po przejechaniu kilku stacji wysiąść w centrum i udać się do miejsca gdzie mieliśmy załatwiony nocleg.
Cały następny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie. Pierwsze co rzuciło się w oczy to ogromna ilość cudzoziemców, w samym mieście żyją przedstawiciele 160 różnych narodowości. Jakie było nasze zdziwienie gdy zza domów wyłonił się jeden z największych meczetów w Europie. Jego minarety są większe od jupiterów położonego tuż obok stadionu Feyenoordu. W sumie to nie ma co się dziwić ponieważ nie od dziś wiadomo, że Rotterdam to najbardziej zislamizowane miasto w Europie. Chodząc po ulicach można poczuć się jak na Bliskim Wschodzie.
Pogoda jak na drugą połowę października nie była najgorsza do tego bezchmurne niebo to wszystko zachęcało do spaceru. W ten sposób, nigdzie się nie śpiesząc, zwiedziliśmy praktycznie całe miasto które nie należy do największych. Zobaczenie większości zaplanowanych miejsc pochłania jedynie kilka godzin.














W całym mieście można natrafić na sporo całkiem ciekawych budynków w których oczywiście mieszkają ludzie. Poniżej kilka z nich.





Na sam koniec dnia udajemy się pod jedną z ciekawszych atrakcji Rotterdamu czyli Euromaszt. Jest to wieża widokowa o wysokości 185m, można na nią wejść lub wjechać i podziwiać panoramę całego miasta. Jednym słowem dla takich widoków warto było wydać 10€.




Pierwszy nocleg mieliśmy u holendra któremu bardzo podoba się nasz kraj. Pokazał nam wiele pamiątek jak i zdjęć z podróży na dodatek od jakiegoś czasu uczy się naszego języka :) drugi nocleg natomiast był u... co ja będę pisał, zdjęcie niżej wszystko wyjaśni.

Rotterdam zwiedzony, kolejne miasto które mieliśmy zamiar odwiedzić to Amsterdam. No właśnie, mieliśmy, no ale po kolei. Kolejny raz zamierzaliśmy wcześnie z rana wyruszyć jednak znów się nie udało. Grubo po 10 udaliśmy się na ring (obwodnicę) Rotterdamu by stamtąd złapać coś do stolicy. Zapomniałem wcześniej wspomnieć, że w Olszynie na granicy polsko-niemieckiej zgubiliśmy mapę, co jak się okazało miało teraz swoje konsekwencje. Jedni mówili że do stolicy to w lewo, drudzy w prawo, na dodatek miejsce do łapania stopa nie było najlepsze. Postanowiliśmy pójść dalej i tam spróbować szczęścia. Niedaleko stacji benzynowej zatrzymała się holenderka która jak to powiedziała podwiezie nas do miejsca w którym z pewnością szybko coś złapiemy. No i miała rację. Po chwili zatrzymał się holender, który powiedział że do samej stolicy nie jedzie lecz w tamtym kierunku i może nas podrzucić. Podwiózł nas 40km jednak jak się okazało zamiast w stronę Amsterdamu to "troszeczkę" w bok. Droga ta może i prowadziła do stolicy jednak teraz mieliśmy o wiele więcej kilometrów do pokonania niż z miejsca z którego nas zabrał. Na stacji do której nas podrzucił spotkaliśmy rodaków i tak przy wspólnej herbatce minęły kolejne godziny.
Mieliśmy już się zbierać, gdy na stację podjechał kolejny rodak. Jak się okazało jedzie w kierunku który nam odpowiada i na dodatek z chęcią nas zabierze. Było wtedy już coś koło 16.
Wyruszając z rana plan mieliśmy taki, by być w Amsterdamie w południe, spędzić tam noc i następnego dnia pod wieczór udać się w drogę powrotną do Polski. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że tyle godzin zajmie nam pokonanie tych 80km dzielących oba miasta i że spotkamy rodaka który zabrał nas ze stacji. Okazało się, że jedzie aż pod Berlin i jak zechcemy to może nas tam podrzucić. Stanęliśmy przed dylematem-udać się do stolicy na jedną noc, czy jechać z nim. Po długiej debacie postanowiliśmy wracać. Jeden dzień w Amsterdamie to i tak niewystarczająco by zwiedzić całe miasto, a dłużej zostać tam nie mogliśmy. Obiecaliśmy sobie, że jak tylko będzie okazja to następnym razem udamy się do Amsterdamu na dłużej i nic już nas nie powstrzyma. W okolicach Berlina meldujemy się wcześnie z rana, by na obiad być już w swoich domach. Ostatnie zdjęcie jakie udało mi się zrobić to to ze stacji benzynowej na której spotkaliśmy rodaków.

Rotterdam zwiedzony, kolejne miasto które mieliśmy zamiar odwiedzić to Amsterdam. No właśnie, mieliśmy, no ale po kolei. Kolejny raz zamierzaliśmy wcześnie z rana wyruszyć jednak znów się nie udało. Grubo po 10 udaliśmy się na ring (obwodnicę) Rotterdamu by stamtąd złapać coś do stolicy. Zapomniałem wcześniej wspomnieć, że w Olszynie na granicy polsko-niemieckiej zgubiliśmy mapę, co jak się okazało miało teraz swoje konsekwencje. Jedni mówili że do stolicy to w lewo, drudzy w prawo, na dodatek miejsce do łapania stopa nie było najlepsze. Postanowiliśmy pójść dalej i tam spróbować szczęścia. Niedaleko stacji benzynowej zatrzymała się holenderka która jak to powiedziała podwiezie nas do miejsca w którym z pewnością szybko coś złapiemy. No i miała rację. Po chwili zatrzymał się holender, który powiedział że do samej stolicy nie jedzie lecz w tamtym kierunku i może nas podrzucić. Podwiózł nas 40km jednak jak się okazało zamiast w stronę Amsterdamu to "troszeczkę" w bok. Droga ta może i prowadziła do stolicy jednak teraz mieliśmy o wiele więcej kilometrów do pokonania niż z miejsca z którego nas zabrał. Na stacji do której nas podrzucił spotkaliśmy rodaków i tak przy wspólnej herbatce minęły kolejne godziny.
Mieliśmy już się zbierać, gdy na stację podjechał kolejny rodak. Jak się okazało jedzie w kierunku który nam odpowiada i na dodatek z chęcią nas zabierze. Było wtedy już coś koło 16.
Wyruszając z rana plan mieliśmy taki, by być w Amsterdamie w południe, spędzić tam noc i następnego dnia pod wieczór udać się w drogę powrotną do Polski. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że tyle godzin zajmie nam pokonanie tych 80km dzielących oba miasta i że spotkamy rodaka który zabrał nas ze stacji. Okazało się, że jedzie aż pod Berlin i jak zechcemy to może nas tam podrzucić. Stanęliśmy przed dylematem-udać się do stolicy na jedną noc, czy jechać z nim. Po długiej debacie postanowiliśmy wracać. Jeden dzień w Amsterdamie to i tak niewystarczająco by zwiedzić całe miasto, a dłużej zostać tam nie mogliśmy. Obiecaliśmy sobie, że jak tylko będzie okazja to następnym razem udamy się do Amsterdamu na dłużej i nic już nas nie powstrzyma. W okolicach Berlina meldujemy się wcześnie z rana, by na obiad być już w swoich domach. Ostatnie zdjęcie jakie udało mi się zrobić to to ze stacji benzynowej na której spotkaliśmy rodaków.

Podsumowując wyjazd kilkudniowy udany, szkoda jedynie że nie zawitaliśmy do Amsterdamu, a byliśmy już tak blisko. Podczas całej wyprawy przejechaliśmy 2500km łapiąc dokładnie 14 stopów. Jedynie 2 z nich nie były z naszymi rodakami. Śmiało można stwierdzić, że Polacy są wszędzie :) Ile wydałem pieniędzy nie powiem ponieważ jest to śmiesznie mała kwota. Do następnego!
